Wczoraj wieczorem zadzwoniła do
mnie moja siostra. Zadzwoniła już PO FAKCIE, gdy wszystko ogarnęła. Zadzwoniła
ze szpitala. Zadzwoniła, by powiedzieć, że jej córka, moja
pszczółka/siostrzenica ukochana, miała wypadek. Zwichnęła sobie i złamała rękę,
przemieszczając łokieć w stronę zupełnie przeciwną do naturalności.
Przytomność mojej siostry i jej
szybkie działanie dały małej Kai cenny czas. I sprawnie załatwiły sprawę. Los
postawił na ich drodze lekarza, który akurat miał wtedy dyżur i który składał
ludzi po wypadkach w górach. Metodami rożnymi. Zamiast czekać na lukę w
szpitalnym kalendarium i operację - ten lekarz nastawił Kai rękę. Na żywca.
Zrobił to tak, że dziś Kaja nie bierze nawet tabletek przeciwbólowych (wczoraj
tez nie brała). Zrobił to tak, że jej pierwsze słowa do mnie w telefonie dziś
brzmiały "ciocia, a wiesz, że mnie nic nie bolało... ".
Jestem pełna szacunku, podziwu i
wzruszenia dla postawy mojej siostry i małej Kai. Niczego nie wyolbrzymiały,
nie pompowały strachu i nie wykorzystywały zdarzeń do jakiejś manifestacji
swojej osoby, do tzw. podniecania się tym, co się dzieje... Nie biły piany, nie
panikowały, tylko odważnie i przytomnie spotkały się z tym co się dzieje i to
przeżyły. Uważnie, mądrze, sprawnie. Razem i osobno.
Jest we mnie niebywałe poruszenie
mocą tych dwóch kobiet. Ich relacją, relacją każdej ze sobą samą i relacją
wzajemną. Jest we mnie niebywałe poruszenie miłością matki (mojej siostry) do
córki, mądrością mojej siostry i dzielnością Kai oraz jej zaufaniem do swojej
mamy. To wszystko jest obrazem tego, jaką relację stworzyły i ona procentuje w
chwilach takich, jak wczoraj.
Gdy myślę o tym, co się stało...
przechodzą mnie ciarki i boli mnie całe ciało... stało się coś mocnego... A mimo
to Kaja rano śpiewała mi radosnym głosem w słuchawce "mam tę moc... z
żartobliwym zakończeniem „o klozecie"... One – moja siostra i Kaja - po
prostu są, choć stało się coś trudnego... Są po prostu z tym, co jest i w tym,
co jest.
I takie poczucie we mnie, nieuformowane
w adekwatne słowa, że każda sytuacja jest właśnie po prostu... Po prostu jest… i
że to my jej nadajemy rangę i interpretację...
A trudne nie musi być złe.
Trudne nie znaczy, że jest złe…
Trudne nie musi być traumatyczne.
To zależy od nas. Jaką nadamy
temu rangę i jaki nadamy temu sens.
Nie trzeba tego obracać w sobie w
nieskończoność. Można to przeżyć po prostu i jeszcze na tym skorzystać...
Powiedziałam dziś Kai, że teraz
ma okazję, żeby nauczyć się rysować lewą ręką i że będzie bogatsza o to. Będzie
mogła rysować obrazy na dwie ręce... Odpowiedziała
" o jaaaaaaaaaaaaaaaa... ".
Podziwiam moją siostrę.
Podziwiam Kaję.
I kocham je.
Wczoraj w nocy, po informacjach o
wypadku Kai, oglądałam film „lot 93” – zrobiony w stylu reportażowym o zamachu
na WTC. Zrobiony z pozycji wież kontroli ruchu lotniczego i jednego z
samolotów... Losy ludzi w wieżach i w jednym z samolotów, w tym, który nie
doleciał do założonego celu.
Ludzie działali w tym samolocie.
Zginęli, ale działając. Nie stracili nadziei i nie oddali się rozpaczy.
działali. Nie lamentowali. Byli przytomni. Przerażeni, ale przytomni. Pomyślałam,
że część z nich przynajmniej, nie zdążyła poczuć, że umiera, bo byli zajęci
działaniem...
Wiedząc, że zginą - dzwonili do
domów, by powiedzieć: KOCHAM CIĘ.
Jedyne słowa, które się naprawdę
liczyły dla nich to słowa miłości.
Jedyne słowa, które – od zawsze
mam wrażenie – liczą się ostatecznie, to słowa o miłości. To słowa miłości.
Jedyne, co się naprawdę liczy to
relacje i miłość.
Na końcu - jeśli masz czas -
chcesz powiedzieć: kocham Cię.
Zapewne tym bardziej, jeśli
mówiło się to rzadko.
Płakałam po tym filmie, zapewne
wypuszczając emocje związane z wypadkiem Kai. Płakałam i modliłam się (czego
nie robię). Miałam jednak wiarę i spokój, że będzie dobrze. Płakałam, bo
czułam, że kocham i czułam tę kruchość, że w każdej chwili może być ostatni
moment. Czy nam się to podoba, czy nie.
Miłość.
Dziś zapisałam w swoim kajeciku
kilka pytań:
- jak mój partner okazuje miłość?
- jak miłość okazuje moja
siostra?
- jak miłość okazuje moja mama?
- jak miłość okazuje Kaja?
I wreszcie …
- jak ja okazuję miłość?
Chcę to obejrzeć.
Chcę jeszcze raz dokładnie
zobaczyć, kim jest każdy z tych ludzi, jak postępuje i co jest naturalnym ich i
moim sposobem okazywania uczuć.
I chcę o tym pamiętać i odróżniać
od moich oczekiwań.
I chcę, by ważni dla mnie ludzie
- zawsze wiedzieli, nigdy nie wątpili, że są ważni.
By w chwili granicznej - nie
żałować, że za mało gestów i za mało słów.
Pracując coachingowo z jedną z
moich klientek – pojawił się wątek relacji i miłości. I padają między nami
pytania. Pytania, które każą przemyśleć różne kwestie, zweryfikować, oddzielić
od założeń, myślowych nawyków i tego, co "się powinno". Pytania, które zbliżają
do prawdy, do tego, co faktycznie jest.
Podczas tej pracy wyraźnie brzmią: oczekiwania
i założenia w dysonansie z tym, co jest.
Okazuje się, że ...
my - ludzie...
często...
Myślimy, że każdy kocha tak., jak
my kochamy.
Myślimy, że jak ktoś nie kocha
tak, jak byśmy chcieli – to znaczy, że nie kocha.
Myślimy, że jak nie ma tego, co
oczekujemy – to znaczy, że nie ma miłości lub że jest licha…
Poprosiłam moją klientkę, by codziennie
pisała do mnie mejle z tym, co dobrego w danym dniu, w niej. Z pozytywami z
dnia. To proces uczenia się doceniania.
W tych mejlach jest dużo pięknych
obrazów. „On umył mi buty”, „zjadłam pyszne racuchy, które zrobiła ona”, „dostałam
komplement i przyjemnie rozmawiałyśmy”, „siedziałam na balkonie, popijając
lampkę wina i myślałam o tym, jaki był dzień”, „siedzieliśmy w kuchni i jedliśmy
śniadanie, on opowiadał o tym i tamtym…, jego rodzice krzątali się wkoło, a my
rozmawialiśmy, to była nasza chwila...”.
Czuję w tych zdaniach miłość. To
codzienna opowieść o codziennej miłości.
Napisałam o tym mojej klientce.
I to moje napisanie otworzyło jej
oczy.
„Moja mam pokazuje mi miłość
racuchami”?
Czasem tak. Czasem właśnie tak.
Każdy pokazuje miłość tak, jak
umie.
Nie tak, jak robimy to my sami.
I z reguły nie tak, jak my
chcemy, by to robiono.
Tylko właśnie tak, jak akurat
umie.
Niektórzy, szczególnie Ci, którzy
mało zaglądają w siebie, robią to tak, jak ich nauczyli w domu, jak myślą, że
trzeba, że się powinno… I czasem jest to bardzo dalekie od tego, czego my byśmy
chcieli…
Tak, czy siak – kochając – i tak,
każdy daje – co najlepszego ma. Upierdliwe pytanie o szalik – jest objawem
troski. Podobnie, jak racuchy i umyte buty. Nie musieli tego przecież robić. Zrobili.
Mówiąc w ten sposób: jesteś
ważna. Troszczę się. Kocham.
Mój mężczyzna wstał dziś rano i
choć lodówka była akurat pusta – pozbierał owoce z koszyczków i zrobił mi smoothies.
Mi. Nie sobie. Obrał pomarańcze, banany i kiwi, Obrał imbir. Pokroił na
mniejsze kawałki. Wrzucił do kubka, podłączył blender i zmiksował wszystko na
niewiarygodnie pyszną ciecz. Potem zakręcił kubek wieczkiem, ciasno,
sprawdzając czy nie przecieka, bym nie oblała się idąc do pracy. I podał mi
kubek bym miała na drogę do pracy. Nie musiał tego robić. Nie prosiłam o to. A
mimo to wstał i „wyprawił mnie do pracy”.
Mogłabym pomyśleć – zwykły kubek
ze zwykłym smoothies. Ot co. Jednak wybieram widzieć głębiej. Ten kubek to
wyraz miłości. Miłość zamknięta w soku. Jego sposób na poranne „kocham Cię”.
Dlatego warto nauczyć się
patrzeć, widzieć i odróżniać.
Widzieć, jak dana osoba okazuje
uczucia. Zapamiętać to. I odróżniać to od swojego sposobu okazywania uczuć i od
swoich oczekiwań.
I doceniać. DOCENIAĆ.
Bo ostatecznie chodzi o miłość. I
o relacje.
Róbmy więc miłość. I róbmy dobre
relacje.
Kończąc,
chcę powiedzieć światu, że moja
siostra to przepiękna kobieta, przecudny człowiek.
chcę powiedzieć światu, że Kaja
to dzielna dziewczynka i istne światełko.
Chcę powiedzieć światu, że miłość
jest na wyciągnięcie ręki w drobiazgach codziennych.
Chcę powiedzieć światu, że warto
sobie zadawać ważne pytania i warto szukać odpowiedzi.
I chcę powiedzieć, że trudne nie
znaczy złe.
I że to, co ważne – to miłość. Miłość
i relacje.
Bo chodzi o miłość.
Bo tak naprawdę chodzi o miłość…
I jeszcze to, że Kaja i moja
siostra Kamila oraz mój mężczyzna – Piotruś – malowaliśmy dla Was, dla Nas
ściany w Twórczym Centrum Spotkań, Rozwoju i Inspiracji (TOTU) i że te ściany
są pełne miłości. Są pomalowane z miłości i miłością. I teraz, Kajula nie może
malować prawą łapka, ale będzie tam grzała ściany swoja obecnością – by tej
miłości było po sufit i by przygotować miejsce właśnie tak, jak chcemy.
Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą o centrum - informacje są TU.
Zamieszczam też kilka zdjęć
pięknych ludzi, których kocham. Bohaterek tej opowieści: mojej siostry i Kai.
I mojego mężczyzny.
Z wdzięcznością za nich.
robimy dla Was/dla Nas centrum TOTU: