wtorek, 9 sierpnia 2016

Prosta opowieść o miłości...


Wczoraj wieczorem zadzwoniła do mnie moja siostra. Zadzwoniła już PO FAKCIE, gdy wszystko ogarnęła. Zadzwoniła ze szpitala. Zadzwoniła, by powiedzieć, że jej córka, moja pszczółka/siostrzenica ukochana, miała wypadek. Zwichnęła sobie i złamała rękę, przemieszczając łokieć w stronę zupełnie przeciwną do naturalności.

Przytomność mojej siostry i jej szybkie działanie dały małej Kai cenny czas. I sprawnie załatwiły sprawę. Los postawił na ich drodze lekarza, który akurat miał wtedy dyżur i który składał ludzi po wypadkach w górach. Metodami rożnymi. Zamiast czekać na lukę w szpitalnym kalendarium i operację - ten lekarz nastawił Kai rękę. Na żywca. Zrobił to tak, że dziś Kaja nie bierze nawet tabletek przeciwbólowych (wczoraj tez nie brała). Zrobił to tak, że jej pierwsze słowa do mnie w telefonie dziś brzmiały "ciocia, a wiesz, że mnie nic nie bolało... ".

Jestem pełna szacunku, podziwu i wzruszenia dla postawy mojej siostry i małej Kai. Niczego nie wyolbrzymiały, nie pompowały strachu i nie wykorzystywały zdarzeń do jakiejś manifestacji swojej osoby, do tzw. podniecania się tym, co się dzieje... Nie biły piany, nie panikowały, tylko odważnie i przytomnie spotkały się z tym co się dzieje i to przeżyły. Uważnie, mądrze, sprawnie. Razem i osobno.

Jest we mnie niebywałe poruszenie mocą tych dwóch kobiet. Ich relacją, relacją każdej ze sobą samą i relacją wzajemną. Jest we mnie niebywałe poruszenie miłością matki (mojej siostry) do córki, mądrością mojej siostry i dzielnością Kai oraz jej zaufaniem do swojej mamy. To wszystko jest obrazem tego, jaką relację stworzyły i ona procentuje w chwilach takich, jak wczoraj.

Gdy myślę o tym, co się stało... przechodzą mnie ciarki i boli mnie całe ciało... stało się coś mocnego... A mimo to Kaja rano śpiewała mi radosnym głosem w słuchawce "mam tę moc... z żartobliwym zakończeniem „o klozecie"... One – moja siostra i Kaja - po prostu są, choć stało się coś trudnego... Są po prostu z tym, co jest i w tym, co jest.

I takie poczucie we mnie, nieuformowane w adekwatne słowa, że każda sytuacja jest właśnie po prostu... Po prostu jest… i że to my jej nadajemy rangę i interpretację...

A trudne nie musi być złe.
Trudne nie znaczy, że jest złe…
Trudne nie musi być traumatyczne.
To zależy od nas. Jaką nadamy temu rangę i jaki nadamy temu sens.
Nie trzeba tego obracać w sobie w nieskończoność. Można to przeżyć po prostu i jeszcze na tym skorzystać...
Powiedziałam dziś Kai, że teraz ma okazję, żeby nauczyć się rysować lewą ręką i że będzie bogatsza o to. Będzie mogła rysować obrazy na dwie ręce...  Odpowiedziała " o jaaaaaaaaaaaaaaaa... ".

Podziwiam moją siostrę.
Podziwiam Kaję.

I kocham je.

Wczoraj w nocy, po informacjach o wypadku Kai, oglądałam film „lot 93” – zrobiony w stylu reportażowym o zamachu na WTC. Zrobiony z pozycji wież kontroli ruchu lotniczego i jednego z samolotów... Losy ludzi w wieżach i w jednym z samolotów, w tym, który nie doleciał do założonego celu.

Ludzie działali w tym samolocie. Zginęli, ale działając. Nie stracili nadziei i nie oddali się rozpaczy. działali. Nie lamentowali. Byli przytomni. Przerażeni, ale przytomni. Pomyślałam, że część z nich przynajmniej, nie zdążyła poczuć, że umiera, bo byli zajęci działaniem...
Wiedząc, że zginą - dzwonili do domów, by powiedzieć: KOCHAM CIĘ.
Jedyne słowa, które się naprawdę liczyły dla nich to słowa miłości.
Jedyne słowa, które – od zawsze mam wrażenie – liczą się ostatecznie, to słowa o miłości. To słowa miłości.
Jedyne, co się naprawdę liczy to relacje i miłość.
Na końcu - jeśli masz czas - chcesz powiedzieć: kocham Cię.
Zapewne tym bardziej, jeśli mówiło się to rzadko.

Płakałam po tym filmie, zapewne wypuszczając emocje związane z wypadkiem Kai. Płakałam i modliłam się (czego nie robię). Miałam jednak wiarę i spokój, że będzie dobrze. Płakałam, bo czułam, że kocham i czułam tę kruchość, że w każdej chwili może być ostatni moment. Czy nam się to podoba, czy nie.

Miłość.

Dziś zapisałam w swoim kajeciku kilka pytań:

- jak mój partner okazuje miłość?
- jak miłość okazuje moja siostra?
- jak miłość okazuje moja mama?
- jak miłość okazuje Kaja?

I wreszcie …

- jak ja okazuję miłość?

Chcę to obejrzeć.

Chcę jeszcze raz dokładnie zobaczyć, kim jest każdy z tych ludzi, jak postępuje i co jest naturalnym ich i moim sposobem okazywania uczuć.
I chcę o tym pamiętać i odróżniać od moich oczekiwań.
I chcę, by ważni dla mnie ludzie - zawsze wiedzieli, nigdy nie wątpili, że są ważni.
By w chwili granicznej - nie żałować, że za mało gestów i za mało słów.


Pracując coachingowo z jedną z moich klientek – pojawił się wątek relacji i miłości. I padają między nami pytania. Pytania, które każą przemyśleć różne kwestie, zweryfikować, oddzielić od założeń, myślowych nawyków i tego, co "się powinno". Pytania, które zbliżają do prawdy, do tego, co faktycznie jest.

Podczas tej pracy wyraźnie brzmią:  oczekiwania i założenia w dysonansie z tym, co jest.

Okazuje się, że ...
my - ludzie... 
często...

Myślimy, że każdy kocha tak., jak my kochamy.
Myślimy, że jak ktoś nie kocha tak, jak byśmy chcieli – to znaczy, że nie kocha.
Myślimy, że jak nie ma tego, co oczekujemy – to znaczy, że nie ma miłości lub że jest licha…

Poprosiłam moją klientkę, by codziennie pisała do mnie mejle z tym, co dobrego w danym dniu, w niej. Z pozytywami z dnia. To proces uczenia się doceniania.

W tych mejlach jest dużo pięknych obrazów. „On umył mi buty”, „zjadłam pyszne racuchy, które zrobiła ona”, „dostałam komplement i przyjemnie rozmawiałyśmy”, „siedziałam na balkonie, popijając lampkę wina i myślałam o tym, jaki był dzień”, „siedzieliśmy w kuchni i jedliśmy śniadanie, on opowiadał o tym i tamtym…, jego rodzice krzątali się wkoło, a my rozmawialiśmy, to była nasza chwila...”.

Czuję w tych zdaniach miłość. To codzienna opowieść o codziennej miłości.

Napisałam o tym mojej klientce.
I to moje napisanie otworzyło jej oczy.

„Moja mam pokazuje mi miłość racuchami”?

Czasem tak. Czasem właśnie tak.

Każdy pokazuje miłość tak, jak umie.

Nie tak, jak robimy to my sami.
I z reguły nie tak, jak my chcemy, by to robiono.
Tylko właśnie tak, jak akurat umie.

Niektórzy, szczególnie Ci, którzy mało zaglądają w siebie, robią to tak, jak ich nauczyli w domu, jak myślą, że trzeba, że się powinno… I czasem jest to bardzo dalekie od tego, czego my byśmy chcieli…
Tak, czy siak – kochając – i tak, każdy daje – co najlepszego ma. Upierdliwe pytanie o szalik – jest objawem troski. Podobnie, jak racuchy i umyte buty. Nie musieli tego przecież robić. Zrobili.

Mówiąc w ten sposób: jesteś ważna. Troszczę się. Kocham.

Mój mężczyzna wstał dziś rano i choć lodówka była akurat pusta – pozbierał owoce z koszyczków i zrobił mi smoothies. Mi. Nie sobie. Obrał pomarańcze, banany i kiwi, Obrał imbir. Pokroił na mniejsze kawałki. Wrzucił do kubka, podłączył blender i zmiksował wszystko na niewiarygodnie pyszną ciecz. Potem zakręcił kubek wieczkiem, ciasno, sprawdzając czy nie przecieka, bym nie oblała się idąc do pracy. I podał mi kubek bym miała na drogę do pracy. Nie musiał tego robić. Nie prosiłam o to. A mimo to wstał i „wyprawił mnie do pracy”.
Mogłabym pomyśleć – zwykły kubek ze zwykłym smoothies. Ot co. Jednak wybieram widzieć głębiej. Ten kubek to wyraz miłości. Miłość zamknięta w soku. Jego sposób na poranne „kocham Cię”.

Dlatego warto nauczyć się patrzeć, widzieć i odróżniać.

Widzieć, jak dana osoba okazuje uczucia. Zapamiętać to. I odróżniać to od swojego sposobu okazywania uczuć i od swoich oczekiwań.
I doceniać. DOCENIAĆ.

Bo ostatecznie chodzi o miłość. I o relacje.
Róbmy więc miłość. I róbmy dobre relacje.

Kończąc,

chcę powiedzieć światu, że moja siostra to przepiękna kobieta, przecudny człowiek.
chcę powiedzieć światu, że Kaja to dzielna dziewczynka i istne światełko.
Chcę powiedzieć światu, że miłość jest na wyciągnięcie ręki w drobiazgach codziennych.
Chcę powiedzieć światu, że warto sobie zadawać ważne pytania i warto szukać odpowiedzi.
I chcę powiedzieć, że trudne nie znaczy złe.
I że to, co ważne – to miłość. Miłość i relacje.
Bo chodzi o miłość.
Bo tak naprawdę chodzi o miłość…

I jeszcze to, że Kaja i moja siostra Kamila oraz mój mężczyzna – Piotruś – malowaliśmy dla Was, dla Nas ściany w Twórczym Centrum Spotkań, Rozwoju i Inspiracji (TOTU) i że te ściany są pełne miłości. Są pomalowane z miłości i miłością. I teraz, Kajula nie może malować prawą łapka, ale będzie tam grzała ściany swoja obecnością – by tej miłości było po sufit i by przygotować miejsce właśnie tak, jak chcemy.

Dla tych, którzy jeszcze nie wiedzą o centrum - informacje są TU.

Zamieszczam też kilka zdjęć pięknych ludzi, których kocham. Bohaterek tej opowieści: mojej siostry i Kai. I mojego mężczyzny.

Z wdzięcznością za nich.


robimy dla Was/dla Nas centrum TOTU: