Niebywałe,
jak wszystko się naturalnie domyka.
Podczas
dzisiejszej coachingowej pracy z klientką wypłynął temat Uznania. Uznania
siebie. Tego, kim się jest, co się robi, tego, jak jest. Docenienia. Wdzięczności.
Wydawałoby
się: temat miły, lekki i przyjemny, a jednak… czy nie zauważyliście jak trudno jest
uznać siebie, siebie docenić, gdy nie jesteśmy tacy na eksport, gdy ujawnia się
jakaś cecha w nas, której przyjemniej byłoby nie widzieć, gdy nie jest fajnie?
Ba, rzekłabym nawet, że w takich okolicznościach często daleko jesteśmy od
poczucia wdzięczności. A wtedy, właśnie wtedy szczególnie warto się zatrzymać i
znaleźć wartość w tym, co pozornie tylko płaczu warte.
Podczas
dzisiejszej sesji poczułam uznanie wobec przemiany, jaka się w mojej klientce
dokonała (nie po raz pierwszy zresztą), uznanie wobec Jej siły, prawdziwości i
chęci życia pełnią. Poczułam również uznanie dla procesu i poczułam uznanie dla
siebie.
I
gdy później klient przysłał mi wiadomość z podziękowaniem za to, kim coraz
bardziej jest i jak coraz bardziej żyje; a w niecałą godzinę potem napisała do
mnie cudowna kobieta z ogromem wdzięczności za to, co nasze spotkanie
zaindukowało w jej życiu…
…
usiadłam… i posiedziawszy chwilę poczułam, że nie wiem co z tym zrobić i
poczułam całą sobą, że potrzebuję wyprowadzić na spacer siebie i mojego
wewnętrznego Pana Doceniacza.
I
w ten ciepły, bardzo przejrzysty i cudnie mżawkowy grudniowy wieczór – spacerując,
nie musiałam wiele rozmyślać. Wróciło do mnie zdanie, które wypowiedziałam na
dzisiejszej coachingowej sesji, które otworzyło metaforę, a ta z kolei –
natychmiast wszystko sobą nazwała, wyklarowała i domknęła.
Takie
chwile wielkiej wdzięczności, nasze prywatne szczyty (i moje, i klientów,
każdego z nas) – są, jak oklaski po zakończonym spektaklu. Są zwieńczeniem
wszystkiego tego, co do tych braw doprowadziło. KAŻDEGO NAJMNIEJSZEGO KROKU. Są
bezcenne, bo wyrażają uznanie dla tego, co się zadziało, dla tego, kim
jesteśmy, dla wartości, którym pozwoliliśmy wybrzmieć. Są nagrodą. Są
zauważeniem. I wyraźnym podkreśleniem tego faktu, że widzę i że szanuję, że
uznaję. Są uznaniem zewnętrznym. Jednak, gdy brawa wybrzmią, nadchodzi czas
zejścia ze sceny i pójścia w kolejne chwile życia. Ważne jednak, by nie iść w
chwale już zgasłych scenicznych reflektorów, by się nimi nie oślepiać i nie
ogłuszać się wspomnieniem braw, ale by wchłonąć w siebie uznanie, jakie
dostaliśmy, nakarmić się nim, osadzić je w każdej komórce ciała, zapamiętać i
korzystać zeń, ale na nim nie poprzestawać.
To,
co jest szalenie ważne – to DOCENIAĆ SIEBIE, swoje własne kroki. Nawet te
najmniejsze. Te, które doprowadzają do tych większych, spektakularnych i
widocznych momentów, do braw. Doceniać je, zwłaszcza, gdy są bardzo trudne.
Zauważać je, nazywać, nagłaśniać w sobie, zapamiętywać, budować nimi siebie i
swoją moc. Całować się za nie z wdzięcznością w łapki :-) W obie :-) :-)
Pamiętać o nich i pamiętać, że każdy z nich to nie koniec, ale początek.
Jak
cudownie dziś powiedziała moja klientka: we wdzięczności jest bardzo silna
podstawa i ostry, konkretny stożek. Podstawa– to baza wyjściowa do tego, ku
czemu można się dalej wspinać. To, co jest i jakie jest. Ostra końcówka przypomina o tym, co już mamy: „ten
nasz sukces, nasze ach, nasze aż, nasze zasoby” i jednocześnie dobitnie
przypomina, że każde „aż” jest początkiem nowego, które - gdy idziemy świadomie
– doprowadzi nas do kolejnych „ach i aż”.
Doceniajmy
i nieprzerwanie idźmy. Świadomie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz