Czasem są takie chwile, że słowa są zbyt
małe, by pomieścić treść.
Tak, jak wczoraj, na ostatnim z dwunastu
warsztatów autorskiego coachingowego programu rozwoju osobistego
ROZWIJANIE SKRZYDEŁ.
ROZWIJANIE SKRZYDEŁ.
Słuchałam, jak uczestniczka po
uczestniczce opowiadała opowieść o swojej mocy. O tym, co przeszła przez
ostatnie dziewięć miesięcy, co było
najważniejsze, co było trudne i co z tego, co trudne powstało. Słuchałam
uważnie, wielopoziomowo, jak to coachowie potrafią, fale emocji pojawiały mi
się w ciele, towarzyszyłam każdemu słowu i uczuciom opowiadających kobiet i
jednocześnie rejestrowałam, że w moich myślach pojawia się brzeg morza i
rozgwiazdy. I gest wrzucania ich z powrotem do morza. A za tym obrazem –
ogromne we mnie przejęcie i myśl, że to aż tak fundamentalnie życiozmienne.
Nim napiszę o przepięknych kobietach,
przepięknych ludziach – jeszcze słów kilka o rozgwiazdach i ich opowieści.
Usłyszałam ją bardzo, bardzo dawno temu
w Londynie, gdzie dorabiałam sobie, jako ambitna doktorantka w „zwyczajnym”
sklepie z kostiumami do wynajęcia. Nie był on wcale zwyczajny, głównie za
sprawą jego właściciela – człowieka o ogromnym sercu. Pewnego dnia wezwał mnie
do swojego biura podekscytowany i ze świecącymi oczami pokazywał mi zdjęcia ze
swojej wyprawy do Birmy. I zaczął opowiadać. O tym, jak spacerując z żoną
zostali zaczepieni przez dwóch około-dziesięcioletnich chłopców, którzy chcieli
im sprzedać widokówkę; o tym, jak popatrzywszy na nich i przedzierającą przez
nich biedę zaproponował im, by ich oprowadzili po mieście; o tym, jak chłopcy z
przejęciem pokazywali im nieturystyczne zakamarki miasta wraz z ulicą pełną
kartonów, które były ich domem. Mój ówczesny szef powiedział mi wtedy, że po rozstaniu
się z tymi chłopcami, tamtego dnia - podjął decyzję, że wróci do Birmy i
znajdzie tych chłopców, by łożyć na ich wykształcenie. Mój były szef nie jest
milionerem. Jest małym przedsiębiorcą, którego dobre serce wiedziało, że to, co
może „mało” w Anglii, może „bardzo dużo” w Birmie. Bowiem wówczas, 20 funtów,
za które można było kupić 4 obiady w jakiejś skromnej londyńskiej kafejce –
pozwalały na roczne wykształcenie jednego chłopca. I gdy tak siedzieliśmy w
jego kanciapie, a ja słuchałam jego opowieści – on odwrócił się w moją stronę z
płonącymi oczami i powiedział: Dominika, ja zrobiłem więcej.
Zrobił. Nie tylko wrócił do Birmy, nie
tylko znalazł pośród kartonów tych chłopców, ale również założył fundację i
wybudował w Birmie szkoły i umożliwia kształcenie i dobre życie nie dwóm
chłopcom, ale wielu, wieluuuu, wielu dzieciom. Robi to od wielu lat. Nadal.
Stale.
Potem, przeglądając internetową stronę
tej fundacji – znalazłam tam króciusieńką opowieść o rozgwiazdach.
Przeczytałam ją i się popłakałam.
Przeczytałam ją i się popłakałam.
Parafrazując, oto ona:
Straszliwa burza rozszalała się na morzu.
Ostre podmuchy lodowatego wiatru przeszywały wodę i unosiły ją w olbrzymich
falach, ciskając nimi z siłą na plażę. A każde uderzenie fal o brzeg, wyrzucało małe, zabawne zwierzątka o kształcie
gwiazd. Rozgwiazdy. Siła fal wyrzucała je na dziesiątki metrów od brzegu. Fale
szastały nimi, popychając je głębiej w ląd. A potem burza odeszła tak nagle,
jak nagle przyszła. I znów było słońce. Piękne i ciepłe. Suszyło pokaleczony
falami piasek. I setki, tysiące rozgwiazd, które leżały w pięknym słońcu,
umierając. Widok był niespotykany. Zupełnie jakby niebo zrzuciło swe gwiazdy na
piasek.
Pewien mężczyzna spacerował brzegiem
obserwując to zjawisko. Przemierzał długie przestrzenie plaży i patrzył. Aż w
pewnym momencie zauważył innego człowieka, który co chwila schylał się, brał w
dłoń rozgwiazdę i rzucał ją daleko, jak najdalej w morze. I zaraz potem znów
się schylał i znów brał kolejną rozgwiazdę i znów ją rzucał w wodę. I tak znowu
i znowu i znowu… Spacerujący mężczyzna spojrzał na niego wielce zdumiony, a
potem podszedł do niego, mówiąc:
- Co robisz człowieku?
- Wrzucam rozgwiazdy do wody – padła odpowiedź
wciśnięta pomiędzy rzutem rozgwiazdy, a
podniesieniem kolejnej.
- Ależ po co?!? To jest przecież
kompletnie bez sensu! Tu jest ich tak wiele, a poza tym na każdą wrzuconą,
morze wyrzuca kolejne trzy! To jest bezsensu!
Człowiek zatrzymał rzut. Spojrzał w oczy
mówiącego i powiedział:
- Dla Ciebie to jest bezsensu i nie
znaczy nic. Jednak dla tej jednej rozgwiazdy – pokazał wędrowcowi rozgwiazdę
leżącą w jego dłoni – dla tej jednej rozgwiazdy to wszystko, to całe życie. – i cisnął rozgwiazdę daleko w
morze, po czym schylił się po następną.
I błyski tej opowieści miałam właśnie w
sobie, słuchając wczoraj opowieści cudownych kobiet, uczestniczek programu.
Kiedyś los mnie wrzucił do wody – dając mi
szansę, z której skorzystałam. Dla innych mogło to być niewiele, a dla mnie to było wszystko, całe moje życie.
Skorzystałam z niej. I teraz robię dobro, bo wiem, że tak naprawdę rozkład jest
zero-jedynkowy. To, co pozornie może wydawać się czymś małym – jest czymś wielkim
dla kogoś. Wszystko ma znaczenie. Dlatego małe rzeczy, robione z sercem, robią
rzecz wielką. Tak wielką, tak piękną, że słowa wydają się zbyt ciasne, by to
oddać.
Życie budzi życie. Sieje dalej. To
zupełnie, jak ogniki przeskakujące z jednej zapałki na drugą. Ktoś, kto odzyska
życie – potem rodzi życie. Ktoś, kto odzyska jakość, a z nią siebie i poczucie
spokoju i szczęścia – rodzi spokój i szczęście, rodzi dobro.
Czuję to wielokrotnie, obserwując świat
i ludzi w nim. Czułam to wielokrotnie, obserwując kobiety, z którymi pracowałam
dwa lata, najpierw programie W RYTM SERCA, potem w sekwencyjnym programie
ROZWIJANIE SKRZYDEŁ. Obserwowałam, jak zmieniając siebie, sobą dają świadectwo
i tym sposobem sieją dalej i zapalają innych, ich potrzebę jakości. I w ten
sposób zmieniają, nie robiąc nic, po prostu będąc. Efekt wpływu.
Tak działa matematyka życia. Gdy
człowiek A – samym sobą – działa na człowieka B - powstaje efekt.
Matematyka życia mówi również o tym, że
gdy człowiek A , odzyskawszy siebie i życie – się i sobą i życiem wypełni – ma tak
wiele, że ma z czego dawać. I ze szczodrości serca daje, bo to dawanie nie
tylko niczego mu nie zabiera, ale go pomnaża i dopełnia. Dzieli się sobą. Bo
matematyka miłości mówi, że dzieląc – mnożysz.
Tak więc przyszedł czas, że te cudowne
kobiety, którym miałam zaszczyt towarzyszyć w ich transformacji - nie tylko
rozpoczęły prace nad wielkimi swoimi indywidualnymi projektami dla ludzi, które jednak są tak
duże, że wymagają czasu (poczekajmy na nie, bo warto… imperia nie powstają w
dzień)…
- to jeszcze stworzyły coś, co jest
darem serc dla siebie wzajem i dla innych.
Dzielą się.
6 cudownych, zwykłych-niezwykłych,
odważnych kobiet, poszukujących i stwarzających w życiu to, czego ich serca
pragną – stworzyły bloga.
Od siebie – dla Was.
Jednym z wyzwań programu ROZWIJANIE SKRZYDEŁ była nauka wspólnego
działania/ współtworzenia / pracy w grupie. Zadanie to indukowało naukę
twórczego bycia i działania. W efekcie miało powstać coś dla siebie i dla
świata.
Coś, co jest spójne z twórczyniami.
Coś, co jest spójne z twórczyniami.
I powstał niezwykły blog.
Zapraszam Was do niego bardzo, bardzo serdecznie.
6 cudownych kobiet, 6 historii, z 6
perspektyw patrzenia na życie.
Opowieści z drogi, jaką jest życie.
Publikacja raz na miesiąc.
Teraz: anons bloga dla świata – a w nim - opowieści o autorkach i ich misji.
Zapraszam Was bardzo serdecznie.
Zapoznajcie się :-)
A już za chwilę – pierwsze wpisy,
pierwszych 6 historii.
Z wdzięcznością za szczodrość losu i za
niezwykłych ludzi, jakich spotykam i jakimi przepełnione jest moje życie.
Z wdzięcznością za te piękne kobiety.
Z wdzięcznością za naszą wspólną drogę.
Za to, że sianie rodzi obficie.
Dominika
Świątecka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz